Loading

1. Waluta Wenezueli – Boliwar

2. Obietnica złożona przez polityka

3. Złoty medal w konkursie piwnym

Zagadka: co łączy te trzy rzeczy?
Odpowiedź: wszystkie są bezwartościowe.

Z punktu widzenia konsumenta wszystko wydaje się logiczne. Jakieś piwo zdobyło złoty medal w konkursie, to znaczy, że jest najlepsze. Tak jak najlepszy sprinter dostaje złoto na Olimpiadzie, tak piwny medalista pokonał setki konkurentów i dzięki swojej wysokiej jakości zdobył upragnione trofeum.

Jednak kiedy przyjrzymy się bliżej zasadom, kategoriom oraz zwycięzcom w takich konkursach, to zapali nam się nad głową ostrzegawcza lampka. Weźmy przykład pierwszy z brzegu: Harnaś. Ulubieniec studentów i zbieraczy złomu, równie chętnie raczą się nim licealiści w parkach, jak i bezzębni panowie stojący pod monopolowym i tytułujący nas „kierownikiem”. Harnaś łączy w sobie dwie, często idące w parze, cechy: jest bardzo tani i bardzo niedobry. Jeśli czytasz ten wpis, jeśli czytujesz piwne blogi – zakładam, że jest spora szansa, iż sięgasz po ciekawsze piwa i Harnaś nie jest Twoim pierwszym wyborem. A jak Ci powiem, że Harnaś przynajmniej kilka razy dostawał złote i srebrne medale na konkursach piwnych? I to bynajmniej nie w konkursach na najtańszego mózgotrzepa.

Chmielaki Krasnostawskie

Jedno „złoto” Harnaś otrzymał kiedyś na festiwalu Chmielaki Krasnostawskie. Chmielaki to spora piwna impreza, do której nic nie mam, ale jej elementem jest też jeden z najstarszych, jak nie najstarszy konkurs piwny w Polsce. Jego charakterystyczną cechą jest to, iż jest to konkurs konsumencki. Zamiast zespołu sędziów wyszkolonych w kierunki piwnej sensoryki piwa oceniają chętni, którzy zgłosili się do „sędziowskiego” stołu. Co ma swoje zarówno dobre, jak i złe strony. Z jednej strony dobre: w końcu piwo to napój dla, no właśnie, konsumentów, a nie cmokających sędziów doszukujących się na siłę wad. Piwo ma smakować i już. Z drugiej strony prowadzi to do tak kuriozalnych sytuacji, gdzie w kategorii American IPA wygrywa English IPA, bo takiemu domorosłemu sędziemu piwo smakowało i nie obchodzi go, że zwycięzca jest „nie w stylu”. A to trochę tak, jakby w turnieju walk bokserskich dla wagi piórkowej wystąpił Mike Tyson, albo wręcz na mecz pingpongowy zawodnik przyszedł z rakietą tenisową. „Co z tego, że to inny sport? Grunt, że dobrze gra!”. W przypadku konkursów, gdzie piwa oceniają sędziowie, takich problemów nie ma.

Chmielaki Krasnowstawskie

Kolejnym problemem z konkursem konsumenckim tego typu (albo konkretnie z Chmielakami – słyszałem, że tam tak było) jest wpływanie „sędziów” na opinię współoceniających. Przy (przynajmniej) jednym stole bardziej rozgadany i głośny jegomość głośno komentował pite przez siebie piwa, co skutkowało tym, iż to jego opinia była dominującą w całej grupie, gdyż reszta panelistów – świadomie bądź nie – się do niego dostosowywała. I o ile uważam, że przy piwnych panelach degustacyjnych (tzw. panele sztosów) jest to złe i nie powinno się przy takiej formie zabawy oceniać próbowanych piw, tak w konkursie, gdzie do zgarnięcia są medale, jest to dla konkursu wręcz dyskwalifikujące.

Dzień dobry, poproszę dwa złote medale

Wracając do medali. Tajemnicą poliszynela jest to, że w wielu branżach wystarczy zapłacić odpowiednie honorarium wystawiającej certyfikaty czy medale firmie, by otrzymać złoto, srebro czy wyróżnienie. Mam nadzieję, że do naszego, piwnego świata ta patologia nie dotarła, ale jak inaczej wytłumaczyć medale dla eurolagerów typu Tyskie? I to nie na lokalnych konkursach konsumenckich, gdzie faktycznie może się zdarzyć, że dla oceniającego każde piwo smakujące inaczej niż Żubr to „głupie wynalazki„, ale na wielkich, międzynarodowych konkursach? Tutaj pozwolę sobie zacytować sam siebie, gdyż pisałem o tym już dosyć dawno, tutaj:

„Weźmy pod lupę np. medal dla Tyskiego od Instytutu Jakości Monde Selection (2011 rok). Medal przyznany? Przyznany. Z tym że… To nie był konkurs na najlepsze piwo! Nagrody tam zdobyły również takie „specjały”, jak Harnaś, chyba wszystkie Okocimie czy Rybnicki Full. Żeby w takim konkursie dostać medal, nie trzeba być lepszym od innych – wystarczy zdobyć odpowiednio dużo punktów w badaniach m.in… Laboratoryjnych. Czyli innymi słowy, na chłopski rozum – wystarczy, że piwo spełnia odpowiednie normy jakości i już jest medal. A mimo to takiemu Tyskiemu nie udaje się rokrocznie zdobyć złotego medalu! I, żeby było zabawniej, złoty medal nie jest najwyższą nagrodą w tym konkursie…”

Żeby wygrać, trzeba grać

I last but not least: zwróćcie uwagę na to, że w takich chociażby Chmielakach wciąż przewijają się te same nazwy browarów (wyniki tutaj). Czy to znaczy, że faktycznie browary te warzą najlepsze piwo w Polsce? Wiadomo, że nie. Sprawa jest dosyć prosta. W konkursie tego typu ocenia się wyłącznie piwa browarów, które do konkursu się zgłosiły. Nie jest tak, że organizator objeżdża wszystkie browary i hurtownie w Polsce, kupuje kilka egzemplarzy każdego produktu i upewnia się, że ma na stołach każde wyprodukowane w Polsce piwo. To byłoby absurdalne. Więc w konkursie udział biorą wyłącznie chętne browary, dostarczając organizatorowi swoje wyroby. Ktoś mógłby pomyśleć, że w takim razie każdy browar powinien wziąć udział – co to za problem przesłać kilka butelek? Problem jest taki, że poza butelkami za udział trzeba… Zapłacić. W przypadku Chmielaków cena nie jest wygórowana, to jest 110 zł za piwo (a wystawcy za zgłoszone piwa nie muszę płacić). (Edit: zwrócono mi uwagę, że udział kosztuje 110 zł za udział niezależnie od liczby zgłoszonych piw – więc kolejne zdanie nie ma sensu, zwracam honor i się kajam). I o ile nie będzie to problemem dla średniej wielkości browaru regionalnego (i głównie takie zgłaszają się do konkursu), o tyle niewielki, rzemieślniczy czy kontraktowy browar może się już zniechęcić. A dodajmy do tego, że akurat Chmielaki są jednym z „tańszych” konkursów, bo są i takie, gdzie za udział zapłacić trzeba kilkaset złotych. W czym oczywiście nie ma nic złego, gdyż organizator musi opłacić (często z góry) bardzo wiele rzeczy, jednak działa to na tyle zniechęcająco, że wiele (większość?) browarów odpuszcza udział w imprezach tego typu. Efektem jest absolutna niemiarodajność takich konkursów.

Z wymienionych wyżej powodów w ogóle się nie ekscytuję i nie śledzę wyników konkursów piwnych. Nie patrzę na zdobyte medale (a największym kuriozum jest stworzenie i wręczenie medalu sobie samemu – nie pozdrawiam „Browaru” Łebskiego), nie interesuje mnie na etykiecie informacja, że piwo zdobyło pierwsze miejsce na jakimś konkursie.

A jakie jest wasze podeście do konkursów piwnych?

P.S. Do zdjęcia wykorzystałem jedyny złoty medal, jaki posiadam – z bardzo fajnej inicjatywy, jaką jest Business Run. Tak, zdobyłem złoty medal. Jak każdy z uczestników.

A o piwie Bud Light pisałem tutaj.

One thought on “Złoto dla naiwnych, czyli piwne konkursy

  1. W przypadku konkursów gdzie sędziowie oceniają piwa również może odbywać się dyskusja co do oceny piwa, więc to jest akurat nietrafione.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Top