Jak świat światem, starsi narzekają na „tę dzisiejszą młodzież” i z rozrzewnieniem wspominają dawne, dobre czasy. Wiecie, te wszystkie „za moich czasów to ludzie byli lepsi, mleko bielsze, a teraz? Kiedyś to były czasy, teraz to nie ma czasów!”. Zwykle bierze się to z tego, że „najbardziej mnie dzisiaj wkurza u młodzieży to, że już więcej do niej nie należę„, ale jednak pokolenie dzisiejszych 30- i 40- latków za jedną rzeczą raczej nie tęskni: za piwną pustynią lat 90. i początku XXI wieku. Czyli do świata piwa, zanim wybuchła tzw. „piwna rewolucja”.
Kto z Was pamięta, jak wyglądały wtedy piwne półki sklepowe i te w pubach? Kto z Was pił wtedy piwo? Ja, jako w zasadzie już dinozaur, załapałem się na te mroczne czasy. Ale uwaga: to nie będzie tekst o koncerniakach i o wyższości Żywca nad Tyskim lub odwrotnie.
Gdy myślimy o początkach piwnej rewolucji, to mamy zwykle na myśli Pintę i jej Atak Chmielu. Że generalnie to wyglądało tak: ciemny polski lud pił tylko jasne pełne, piwo służyło tylko do upadlania się, aż pojawiła się Pinta i niczym piwny mesjasz pokazała, że piwo to nie znaczy zawsze to samo. Prawda? Otóż nie! To jest całkowite zafałszowanie sytuacji. Jasne, że 10 lat temu rynek piwa w Polsce był o wiele uboższy niż dziś, półki w sklepach nie uginały się od wszelkiej maści India Pale Ale, a multitapów i sklepów „specjalistycznych” niemalże nie było, ale to nie tak, że byliśmy skazani wyłącznie na głęboko odfermentowanego lagera o smaku szmaty do podłogi. I nie chodzi o to, że się tutaj w jakikolwiek sposób czepiam Pinty, wręcz przeciwnie – uważam, że ich wkład w polską piwną cenę jest nieoceniony. Jednak chcę udowodnić, że to nie tak, że przed Pintą nie było dobrego piwa.
Regionalne browary regionalne
Zacznijmy od tego, że niestety profil działalności wielu browarów regionalnych – które z racji ograniczonej obszarowo dystrybucji często naprawdę były browarami regionalnymi – sprowadzał się do ścigania się ceną i jakością, a właściwie jej brakiem, z dużymi piwnymi koncernami. Z oczywistych przyczyn małe browary nie były w stanie zaoferować niższej ceny przy takiej samej jakości produktu, często więc oszczędzały na składnikach oferując piwa jeszcze gorsze, niż koncernowe. Dość powiedzieć, że kiedy jakoś w 2010 roku z przejeżdżałem przez Grybów i chciałem w sklepie kupić tamtejsze piwo (Browar Grybów vel Pilsweizer), to pani w sklepie naprzeciwko browaru powiedziała mi tylko „Paaanie! Tego świństwa nikt tu nie pije”. Lokalnym (śląskim) przykładem regionalnego browaru, który warzył głównie mocne lagery, był Browar Imielin, który został zamknięty w 2013 roku. Czy ktoś pił z niego piwa? Pamiętam, że jedno z ich piw miało zadeklarowany ekstrakt 8,1% i aż 4,7% alkoholu. Smakowało jak rozwodniona wódka z gwoździem. Jako ciekawostkę dodam tylko, że Browar Imielin był jednym z pierwszych polskich browarów, który miał w ofercie piwo miodowe.
Ale były też browary regionalne, które postanowiły pójść inną drogą. Jeszcze na długo przed modą na piwa rzemieślnicze postawić na jakość, nawet jeśli to oznaczało wyższą cenę. Oczywiście z dzisiejszej perspektywy piwo za 4 czy 5 zł może jawić się jako wręcz tanie, ale wówczas, gdy nie mieliśmy tłumów piwnych zboczeńców gotowych zapłacić za małą butelkę piwa kilkadziesiąt złotych, było to odważnym krokiem. Ale zanim przejdę do samych piw i browarów, chciałbym wspomnieć o pewnej stronie w internecie, która była miejscem spotkań fanów dobrego piwa na długo przed pojawieniem się Jepiwki, Fanów Piwnego Craftu i w ogóle Facebooka. Powstała mniej-więcej wtedy, kiedy Ratebeer, oferując własny system oceniania piwa. Wykształciła niejednego piwowara domowego, w tym znanego Tomasza Kopyrę, również i ja się tam swego czasu ostro udzielałem. Mówię oczywiście o browar.biz, zwanym też hejt.bizem ze względu na specyficzny klimat tam panujący. Do dziś browar.biz jest ogromną skarbnicą wiedzy na temat piwowarstwa domowego, a o jego popularności niech świadczy fakt, że użytkownicy napisali nań grubo ponad milion postów. Portal ten prowadzi już od ubiegłej dekady plebiscyt na piwo roku. A konkretnie od roku… 2004! Jak wyglądała pierwsza edycja tego konkursu?
Pierwsze miejsce zajął wtedy Koźlak z Ambera; w ogóle warto dodać, że wówczas kategorie konkursowe wyglądały śmiesznie z dzisiejszej perspektywy. Podział był na piwa jasne (do i powyżej 13% ekstraktu), ciemne, aromatyzowane, specjalne (pszeniczne itd.) oraz… Portery. Tak, portery to jednak od dawna jest polska specjalność. Większość browarów, która warzyła portery kilkanaście lat temu, warzy je do dzisiaj (np. Żywiec, Ciechan, Łódzkie, Witnica), jednak są i takie, których dziś nie znajdziemy już na sklepowych półkach. Są to np. portery EB, Lech czy Królewski. Niestety, o piwa górnej fermentacji było wtedy niezwykle ciężko – piwa pszeniczne były warzone głównie przez wciąż nieliczne browary restauracyjne (jak Spiż, Brovaria, CK Browar). Mniej-więcej w tamtym czasie w Browarze Belgia (wcześniej – Browar Kielce) zaprzestano też licencyjnego warzenia piwa Palm, browar GAB przestał warzyć swój stout już po dwóch warkach, a piwo Belfast z Browaru Jabłonowo, mimo dumnego napisu na etykiecie „Irish Stout”, najprawdopodobniej jest/było piwem dolnej fermentacji. W wielkim skrócie więc: piwosze nie byli skazani wyłącznie na jasne pełne, pod warunkiem, że dalej szukali jedynie piwa dolnej fermentacji. Albo mieszkali w okolicy browarów restauracyjnych, gdzie akurat uwarzono piwo pszeniczne. Chyba że…
Sięgnęli po piwo importowane. Miłośnicy górnej fermentacji mogli ratować się importem – kiedy kogoś naszła ochota na „pszenicę”, to mógł sięgnąć po pszenicznego Obołonia lub Paulanera, a w niektórych marketach można było dostać dostępne u nas i dziś piwa brytyjskie (np. Bombardier, Spitfire, Bishop’s Finger), jak i okazyjnie dostępne piwa belgijskie czy czeskie – np. keltowego Stouta czy Primatory, w tym stout i pale ale. Oczywiście wybór piw nie oszałamiał, ale na bezrybiu… Poza piwnym importem istniało już także piwowarstwo domowe – pierwszy polski sklep z artykułami piwowarskimi, Browamator (tam też zamówiłem swój pierwszy zestaw do warzenia piwa – jakoś w 2007 roku), założył już na początku obecnego wieku późniejszy założyciel Browaru Pinta, czyli Ziemowit Fałat, był on także organizatorem konkursu piw domowych w Żywcu. Tutaj warto dodać, że lista piw nadesłanych na konkurs nie oszałamiała – w roku 2003 były to 42 piwa, a w 2004… 34.
2005 – pierwszy polski browar kontraktowy
Jednak przełomowym dla polskiego rynku piwnego miał się okazać dopiero następny rok, 2005. W pewnym sensie wyprzedzał on swoje czasy. To właśnie wtedy pojawił się… Pierwszy polski browar kontraktowy! Tak tak, to nie Pinta w 2011 roku była pierwszym „kontraktem”, a Browar Stary Kraków. Browar Stary Kraków, założony przez piwowara domowego Tomasza Jabłońskiego, warzył swoje piwa w Relakspolu, nieistniejącym już browarze w Krakowie. Tomasz Jabłoński miłością do dobrego piwa zapałał w USA, był też członkiem tamtejszego stowarzyszenia piwowarów domowych. Po powrocie do ojczyzny zaprezentował on piwa z serii Smocza Głowa, na początku Amber Ale i Pale Ale, a rok później pojawiły się jeszcze Dark Ale i Golden Ale. Stałym punktem na mapie Krakowa, gdzie można było napić się tych piw, był pub Non Iron – miał on w ofercie aż 8 nalewaków, co czyniło zeń pierwszy prawie-multitap. Poza piwami ze Smoczej Głowy lały się tam także piwa czeskie oraz polskie koncernówki. Tutaj dodam, że Stary Kraków niestety zakończył swoją działalność już dwa lata później – widać polski piwosz nie był jeszcze gotowy na tak „nietypowe” smaki (chociaż piwa marki Smocza Głowa były jeszcze przez kilka miesięcy warzone przez Browar Relakspol). A może to nie kwestia braku wyrobienia polskiego piwosza? Chodziły plotki, że Relakspol miał problemy z utrzymaniem reżimu sanitarnego i kilka warek Smoczej Głowy skończyło w kanale, ponadto podobno właściciel Relakspolu sam chciał przejąc zyski ze Smoczej Głowy, więc całość operacji była nie do końca czysta. Ale czy to prawda – nie wiadomo.
Smocza Głowa to było najprawdopodobniej moje pierwsze zetknięcie z piwem górnej fermentacji (ew. poza piwami pszenicznymi) i smakowało mi to wtedy nieziemsko. Dodam jeszcze, że pierwsze warki (warzone z użyciem polskiego chmielu) były przez konsumentów odebrane jako zbyt gorzkie, więc trzeba było ograniczyć ilość chmielu w kolejnych warkach… Po upadku Relakspolu markę przejął Browar na Jurze. Zatrzymajmy się na chwilę przy nim. Browar znany raczej z tanich piw średniej jakości postanowił wówczas zmienić, a przynajmniej wzbogacić profil – np. serwując całą gamę piw niefiltrowanych, co było wówczas dosyć rzadkie. Jednym z pierwszych kontaktów z mocną goryczką mogło być dla piwoszy Zawiercie Bursztynowe (dzisiaj piwo to i pozostałe z tej serii znane są pod nazwą „Jurajskie”) – było to amber ale z niezłą jak na tamte czasy goryczką. Kiedyś trafiłem w sklepie na piwo „Zawiercie Czekoladowe”. Ponieważ nigdy nie lubiłem smakowych wynalazków (w których przodował zawsze browar Jagiełło), a piwo czekoladowe kojarzyło mi się głównie z Edim (jeśli nie znasz tego browaru i jego produktów – Twoje szczęście), właściwie z automatu omijałem to piwo wzrokiem. A to był błąd! Kiedy w końcu po nie sięgnąłem, okazało się, że do czynienia miałem z rasowym stoutem. A to był rok 2008. Z tego, co wiem, nie tylko mnie początkowo zniechęciła nazwa, dobrze więc, że szybko dodano do niej człon „stout”. Tutaj kolejna ciekawostka – Browar na Jurze wystąpił do Rady Miasta Zawiercie z pytaniem, czy może używać nazwy miasta w nazwach swoich piw. Nie bez oporów, ale radni w końcu się zgodzili. A trzecim piwem z nowej serii było Zawiercie Miodowe.
W ogóle w ubiegłej dekadzie piwa miodowe były całkiem popularne – mam wrażenie, że popularniejsze, niż dziś. Wspomniane Zawiercie Miodowe, Jabłonowo, Ciechan Miodowy… Przyznaję, że ja też często sięgałem po Ciechana. W ogóle Browar Ciechanów postawił na brak pasteryzacji na długo, zanim to stało się modne; w połączeniu z dosyć szeroką jak na browary regionalne dostępnością oraz jednak stosunkowo wysoką jakością swoich wyrobów powodowało to, że przez kilka lat piwo Ciechan Wyborne Niepasteryzowane zajmowało pierwsze miejsce w plebiscycie Browar.bizu, a i pozostałe piwa z browaru Ciechan wygrywały medale w swoich kategoriach. I o ile słowa Jakubiaka o tym, że to on stworzył piwną rewolucję, należy brać z przymrużeniem oka, o tyle nie można mu odmówić wkładu w polską piwną scenę. Dodajmy tutaj, że również w ubiegłej dekadzie pojawił się także Ciechanowski Stout, a także piwo pszeniczne – i to jeszcze w 2005 roku.
Pszenice, wszędzie pszenice!
Wróćmy jeszcze do roku 2005. Nieistniejący już browar Regina wypuścił wtedy na rynek pierwszego polskiego kristallweizena (z dopiskiem „Waissbier” – pisownia oryginalna) oraz dosyć popularne piwo Red House (czyli amber lagera lub koźlaka). Notabene coś mi się kojarzy, że browar ten jakąś pszenicę wypuścił jeszcze w latach 90., ale nie udało mi się potwierdzić tej informacji. Koźlak z Ambera znowu zdobył pierwsze miejsce w konkursie Browar.bizu – trzeba jednak przyznać, że poza dobrym smakiem charakteryzował się on niezłą dostępnością, a to zawsze ma znaczenie w plebiscytach konsumenckich. Dosyć popularne stawało się wtedy piwo Żywe kosztujące wtedy zawrotne 3,20, co czyniło je produktem premium (w ogóle Amber coraz śmielej celował właśnie w zasobniejszego i bardziej wyrobionego klienta), to właśnie wtedy w marketach pojawiło się pszeniczne piwo z browaru Browaria, które z miejsca stało się moim ulubionym „pszeniczniakiem”. Kolejna pszenica, która zobaczyła w tym roku światło dzienne, był Faustus z browaru Jurand (EDIT: jak słusznie zauważył Kuba z The Beer Vault, Faustus był produkowany kontraktowo w Niemczech. Nie można więc powiedzieć, że było to polskie piwo). Również wtedy miał miejsce rynkowy debiut piwa Heban z tego samego browaru, który był niezłym ciemnym lagerem. W ogóle ciemnych lagerów oraz koźlaków było wtedy całkiem sporo, po raz kolejny mam wrażenie, że więcej, niż dziś. Tym bardziej smutno się robi, kiedy się pomyśli, że część tych odważnych browarów, przecierających szklaki, dziś już nie istnieje…
Koncerny też!
Hola hola, ale to przecież wszystko browary regionalne, a co z koncernami? Pewnie idąc do klubu czy osiedlowego pubu człowiek był skazany na wiadomo-co? Otóż nie! Kolejny nieistniejący już browar, Browar Belgia, obok trzepania marketowych mózgotrzepów i np., co ciekawe, Wojaka i Żubra, warzył też piwa z serii Frater. Poza jasnym lagerem był też Frater pszeniczny (po którego zwykle sięgałem w katowickim klubie Kwadraty – bywał ktoś?) oraz Frater Podwójny i Frater 7.6, czyli mocne, jasne ale. Dodajmy, że Fratery (poza lagerem) były refermentowane w butelce! Niestety, wraz z wykupieniem browaru przez Kompanię Piwowarską nastały złe czasy dla Browaru (którego nazwę zmieniono na Kielce), zawężono produkcję do masowych lagerów, a w końcu w 2009 roku browar zamknięto. Nic dziwnego, że pod względem rozwoju różnorodności przez chwilę nic się na rynku nie działo.
Chociaż z tym, że nic się nie działo, to jednak przesada. Kojarzycie Browar Namysłów? A wiecie, że w 2006 roku wypuścił na rynek brown ale o nazwie Irlander? To chyba było pierwsze polskie brown ale. W ogóle browary uznawane dzisiaj za raczej mało ciekawe wówczas pozwalały na spotkanie z czymś ciekawszym, niż jasne pełne. Namysłów, Krajan, Czarnków, Lwówek Śląski, Racibórz, Kormoran, Fortuna i jej seria Smoków (niemniej Fortuna akurat idzie w bardzo fajnym kierunku od pewnego czasu, a i Kormoran pozytywnie zaskakuje)… Część z nich jednak do dziś tkwi mentalnie w ubiegłej dekadzie. Kolejnym browarem, który warzył w tym czasie piwa górnej fermentacji, był Gab, który dzisiaj znamy pod nazwą Browar Wąsosz (w międzyczasie nosił jeszcze nazwę Browar Południe). Warzył on takie piwa, jak np. Gab Stout, zbierające na początku świetne opinie brown ale Kama Sutra. Nieco później na rynku pojawiły się też Dragon’s Blood, czyli irish red ale, Dragon’s Eye, czyli kolejne wcielenie stoutu oraz Blue Grass, czyli pale ale. Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że Gab wyprodukował piwo o poetyckiej nazwie Zdrowe Niepasteryzowane Niefiltrowane (też górnej fermentacji), ale pamiętam, że było paskudne 😉 Oczywiście wszystkie te piwa nie były dostępne w każdym sklepie na rogu, jednak przy odrobinie wysiłku dało się je dostać – w Katowicach takimi piwnymi oknami na świat były, no właśnie, Alkohole Świata na Plebiscytowej czy Dobry Wybór na Paderewie, z którego potem wypączkował Bierland.
Innym browarem, który miał swój wkład w późniejszą piwną rewolucję, był Sulimar vel Cornelius, do niedawna znany jeszcze jako Kiper. W 2007 roku zaoferował on refermentowaną w butelce pszenicę w stylu bawarskim, która tym razem nie pozostawiała wątpliwości, że miała być produktem premium. Niespotykany na rynku, smukły kształt butelki NRW, do tego zawieszka na butelce, instrukcja, jak prawidłowo nalewać piwo, informacja o odpowiednim szkle… Dziś może nam się to wydawać oczywiste, ale wtedy jednak piwo wciąż tkwiło w świadomości polaków wyłącznie jako napój do w miarę bezproblemowego dostarczenia procentów, ale powoli zaczynało się to zmieniać. Wkrótce do tego piwa dołączyła także wersja miodowa, porter a także bardzo fajne piwo „Ale Ale”.
Festiwal Birofilia
Ogólnie pod koniec ubiegłej dekady różnych piw pojawiło się tyle, że nie ma sensu ich wymieniać. Może nie było to tysiąc premier rocznie, ale środowisko fanów dobrego piwa robiło się coraz większe. Browar Zamkowy w Cieszynie spośród już ponad 100, a wkrótce kilkuset piw domowych wybierał dorocznie Grand Championa, którego warzył na skalę przemysłową – w 2009 roku był to Koźlak Dubeltowy autorstwa Jana Krysiaka, rok później Belgijskie Pale Ale Doroty Chrapek. W tym samym roku browar ten zaczął też warzyć produkowane do dziś Brackie Mastne. Festiwal Birofilia z giełdy birofilów, czyli zbieraczy okołopiwnych akcesoriów, przekształcił się w wielką imprezę, gdzie odbywały się także konkursy piw domowych, rzemieślniczych oraz, co najważniejsze z punktu widzenia konsumenta, aleja piw świata. W skrócie była to możliwość spróbowania za niewielkie pieniądze stumililitrowych próbek piw z całego świata, w tym wielu świetnych piw nowofalowych czy z browarów rzemieślniczych. Super sprawa!
Podsumowując: to nieprawda, że przed piwną rewolucją fan dobrego piwa był skazany wyłącznie na lepsze lub gorsze jasne lagery. Była do wyboru cała masa porterów, ciemnych lagerów, co i rusz pojawiających się piw górnej fermentacji, w tym pszenicznych, a także wiele „wynalazków” warzonych przez browary restauracyjne. Ceny tych piw często tylko niewiele odstawały od cen piw koncernowych, więc finansowy próg wejścia dla początkującego beer geeka był bez wątpienia niższy, niż dziś. Oczywiście nie było takiego bogactwa stylów, browarów i smaków jak dzisiaj, jednak i tak było w czym wybierać. Ale kiedy na rynku pojawiła się PINTA ze swoim Atakiem Chmielu, to zabawa zaczęła się na całego i wciąż nie widać jej końca… I dobrze, niech trwa po wsze czasy!
Ciekawostki
A na koniec przedstawię dwie piwne ciekawostki z tamtych lat:
Browar Staropolski, 21%
U schyłku swego istnienia Browar Staropolski (kilka lat temu reaktywowany) planował wypuścić piwo pod nazwą „21%”. Do swojej nieśmiertelnej plastikowej butelki z zamknięciem patentowym wlał jednak nie piwo o 21% ekstraktu, ale… 21% alkoholu! W procesie fermentacji drożdżami belgijskimi uzyskali piwo o zawartości alkoholu 15%, a pozostałe 6% uzyskali poprzez wymrażanie. Niestety, piwo nie trafiło do szerokiej dystrybucji. Dzisiaj pewnie beer geecy by się o nie zabijali, a na grupach wymiankowych osiągałoby niezłe ratio. No, pod warunkiem, że byłoby dobre.
Sulimar, Pokusa
Myślę, że tego wina nie trzeba przedstawiać nikomu, czyje lata młodości przypadły na początek ubiegłej dekady. Ale zaraz, dlaczego o tym piszę w ramach artykułu o piwach? Otóż dlatego, że… To było piwo! Aromatyzowane piwo o smaku jabola. Podejrzewam, że pokuszono się o taki zabieg z powodów podatkowych – piwo było i jest obciążone niższą akcyzą, niż wino. Sulimar miał takich wynalazków w ofercie więcej, ciężko powiedzieć, czy dalej to produkują – czasy jawnych jabolarzy już chyba odeszły do lamusa…
A jakie piwa Wy wspominacie dobrze z dawnych lat?
P.S. A na zdjęciu ja z 10 lat temu po upolowaniu importowanego piwa z Belgii. Ale byłem chudziutki!
Zdjęcia pochodzą ze zbiorów własnych, sklepu Afroalko, Wikipedii, forum browar.biz, stron Dziennika Zachodniego.
Pamiętam czasy, gdy jedynym sensownym wyborem po ciemnej stronie mocy były Okocim Palone, Heban czy Grand. Ale nie można było narzekać 🙂 A wcześniej? Dawno, dawno temu, kiedy zdarzało się że piwo podawano do konsumpcji, najlepsze ciemne piwo było na dworcu PKP 😀 😀 😀
Taaak, Okocim Palone też pamiętam, potem je wycofano i – o ile dobrze pamiętam – można było je kupić tylko w… Indiach 😀 A Hebana bardzo lubiłem…
Fakt, że jeszcze 10 lat temu gdy jechałem „w Polskę” to piłem lokalne piwa przede wszystkim dla sportu, trochę na zasadzie – „jakoś pewnie przeżyję, a będzie co kumplom opowiadać” 🙂 Ale teraz wszystko się zmieniło. Odparu lat gdy przejeżdżam przez wspomniany tu Grybów, to nakupuję sobie bagażnik (no dobra, nie cały:-) zapasu piwek Pilsweizera , to samo robię w Bytowie, Zawierciu i jeszcze paru innych miejscach… Jest dobrze (chociaż zawsze może być jeszcze lepiej)! 🙂
Jasne 🙂 Fajnie, że jakość piw regionalnych poszła tak w górę.
Pamiętam te czasy, cornelius ale ale był fajną ciekawostką 🙂 furorę robiło też orkiszowe z kormorana (później orkiszowe z miodem a nawet z czosnkiem 😉 ), królowały piwa niepasteryzowane, niefiltrowane ,wielosłodowe :p , całkiem nieźle wspominam piwa z Konstancina 🙂 jeśli chodzi o portery to kupowałem jubileuszową butelkę 3lata lezakowanego ciechana za 50 parę złotych parę razy 🙂 furorę robiły też czeskie lezaki np svijany rityr , obolony i bile czernichowskie a i chyba największy hit – irish z kormorana, zwłaszcza dziewczynom smakował 🙂 pozdrawiam
Ajj, Orkiszowe też pamiętam i bardzo je lubiłem chociaż takie drogie było, bo kosztowało aż 4 czy 5 zł 😀 z Czosnkiem też miałem okazję pić i pamiętam, że nawet mi smakowało na swój dziwny sposób 🙂
Żywe i miodowy ciechan to były niestety jedyne piwa, jakie trawiłem przed wyjazdem do UK. Na szczęście to było moment przed pintą 😉
A to Ty nie masz 17 lat?!
Teraz gdy kontrakt może założyć każdy, w 2005 nie było to ani łatwe, ani takie oczywiste jak dziś. Owszem każdy piwowar domowy, czy z krótkim czy z dłuższym stażem marzył o tym by warzyć samemu na dużym sprzęcie., ale Tomek Jabłoński chciał, mógł i to zrobił w 2005 roku. Koniec kontraktu nie był końcem marzeń o własnym browarze. O tym marzą wszyscy piwowarzy domowi. Zrobił to dużo później, ale przed Pintą, AleBrowarem i Perunem.
Pewnie, sam też o tym marzę 🙂